Reymont spędził swoje młodzieńcze lata w Prażkach-Wolbórce. To tu odnalazł w sobie zamiłowanie do wiejskiego życia, do wiejskich krajobrazów. Również do pewnego stopnia interesowało go rolnictwo i jeśli sam nigdy nie pracował na roli, to jednak łaził po polach i zaglądał chłopom do chałup.
Już jako młody chłopiec odznaczał się dużą ciekawością swego otoczenia, za co był prześmiewany przez chłopów. Lecz właśnie jego podpatrywanie życia wsi, jej pórrocznych przemian stało się podstawą do przedstawienia chłopów takimi, jakimi ich zastał w codziennym życiu. W swojej powieści pisarz zawarł cenne spostrzeżenia dające wgląd w poziom i rodzaj prowadzonej rolno-hodowlanej gospodarki z końca XIX w. O tyle jego opisy są dziejowo cenne, o ile niewiele zapisów zachowało się, które nakreślają szczegóły upraw roślin czy hodowli zwierząt z obszaru środkowej Wolbórki. Co zatem donosi pisarz w sprawie gospodarowania na wsi?
W owym czasie głównymi narzędziami rolniczymi były: drewniany pług z drewnianą odkładnicą, okutą blachą, oraz drewniana brona. Żelazny pług Sucheniego, wytwarzany w Gidlach koło Radomska, jedynie z rzadka był w użyciu w okolicach Będkowa, co Reymont zauważył. Na Dnie Wolbórki przeważały pługi wykute w miejscowych kuźniach na wzór tego Sucheniego. Jest rzeczą oczywistą, że posiadanie takiego pługa wiązało się z wyższą kulturą uprawy ziemi.
Pisarz także donosił o jakiejś młockarni w dworku w Drzazgowej Woli (gm. Będków): Zepsuła się młockarnia we Woli..., [z którą] dworski kowal nie umie sobie poradzić. Technologicznie bardziej zaawansowane urządzenia posiadali jedynie właściciele ziemscy, przy czym te urządzenia były jeszcze bardzo wadliwe i często się psuły.
W ostatniej ćwierci XIX w. wystąpiło duże przyspieszenie rozwoju kultury ziemi i upraw. Trójpolówkę zamieniono na płodozmian, wprowadzono zasiewy łubinu na piaszczystych ziemiach, lecz te – w pamięci pisarza – były stosowane jedynie przez dwory. Chłopi zmiarkowali zalety łubinu dopiero na początku XX w.
Ciągle istotną składową wiejskiego krajobrazu były ugory: płone ugory zeszłoroczne, na których pasły się gęsi, krowy i owce. W XIX w. upowszechniła się uprawa koniczyny, zwłaszcza czerwonej: bo i koniczyna zeszłoroczna nietęga.
Ziemniaki stanowiły istotną część upraw, lecz ich sposób sadzenia został podpatrzony od okolicznych Niemców (tych z Łaznowskiej Woli), przez których zresztą i sam ziemniak został upowszechniony: Za grubo krajane [sadzeniaki], dyć ino na pół, przeciek ... co drobniejsze całe sadzą..., takie są dwa razy plenniejsze. – Musi niemiecka [być] to moda, bo ... zawdy się ziemniaki krajano na tyla, chyla oczków miały. Bruzdy i obrzeża ziemniaczanych pól obsadzano bobem: Kiejś siekaj boby tysiącami białych ślepiów stróżowały przy ziemniakach, a także fasolą-piechotą i grochem. Lecz taki sposób uprawy zdaje się już na początku XX w. zanikał.
Z opisów Reymonta nie wynika, by chłopi trzymali się ściśle zmianowania. Poszczególne rośliny uprawiali przede wszystkim w zależności od jakości ziemi, np. len na nisko położonych, wilgotnych ziemiach: Tu i ówdzie na dołkach lny niebieściły się bledziutkim kwiatem, pszenicę i koniczynę na cięższych, zaś na słabszych żyto i ziemniaki. Największym zagrożeniem upraw były chwasty. Wskutek braku zmianowania, słabego nawożenia, stosowania tych samych odmian roślin pola porastały liczne chwasty, a walka przeciwko nim była bardzo mozolna i wymagała dużego wysiłku: Miast zbóż ognichy się pleniły, osty strzelały w górę, lebiody trzęsły się na dołkach, rudziały szczawie, perze kuły się gęsto na podorywkach jesiennych, a na rżyskach wynosiły się smukłe dziewanny i łopiany.
Pisarz szczególniejszą uwagę poświęcił uprawie kapusty, którą przedstawił w szczegółach. Uprawiano ją na zmineralizowanych borowiźniskach (torfowiskach), takich jakie właśnie znajdują się nad rzeczką Miedzą (Miazgą) w Prażkach i Zamościu.
Ciągle dużym powodzeniem cieszyły się leguminy (strączkowe) i w związku z nimi pisarz przytacza ludowe przysłowie: Kto groch sieje w wielki wtorek – za garniec zbierze worek.
Szczególne znaczenie w życiu wsi miała uprawa lnu i nawet konopi, z których na tkackich warsztatach, wówczas jeszcze bardzo powszechnych w wiejskich chałupach, wyrabiano wełniaki, zapaski, portki, rubachy i inne. Wyjściowe stroje, przede wszystkim żeńskie, już wtedy były bardzo pyszne.
Najwięcej uwagi poświęcił gęsiom i bydłu. Hodowla gęsi wiązała się z właściwością dawnej wsi i z jej stanem zamożności. W każdym gospodarstwie znajdowały się gęsi, bowiem nie wymagały one żywienia ziarnem zbóż; wypasano je przede wszystkim na pastwiskach, ugorach i dokarmiano chwastami. Ich łatwa hodowla powodowała to, że ów ptak stał się znakiem chłopskiego gospodarstwa. Jeśli chodzi zaś o jego rodzaj, to przypominał on udomowioną dziką gęś − gęgawę. Ówczesna domowa gęś nieco różniła się od tej dzisiejszej, przede wszystkim była lżejsza i, co może zaskakiwać, fruwająca: To gęsi zerwały się z pastwisk i stadami leciały. Ów gatunek również zyskiwał na wartości dlatego, że dawał pierze, które chłopki darły na pierzawkach.
Pod koniec XIX w. hodowla bydła ciągle jeszcze była traktowana drugorzędnie. Najwyraźniej mięso wołowe nie cieszyło się smakową wartością, a hodowane bydło miało być dostarczycielem nawozu. Nie hodowano szlachetnych krów, choć i takie już znano: Cielna krowa, musi być z dworskich..., czysty holender. Holenderskie krowy były odmiany nizinno-czarno-białej. Chłopi posiadali "swojskie" krowy, różnej maści: krowy czerwone, srokate, czerwono-białe. Bydło było mało wydajne, a ich mleczność bardzo niska, co wiązało się także z dostarczaną im ubogą karmą.
Również owce stanowiły istotny żywy zasób. Ich hodowli sprzyjała trójpolówka i ciągle liczne ugory. Noblista dziwnym zbiegiem napisał o nich ledwie jedno zdanie, nawiązując do ich głównego pożytku, jakim była wełna. Jednakże opierając swoje spostrzeżenia na wsiach z Dna Wolbórki, nie dziwi pomijanie tych zwierząt, bowiem nadwodne obszary i podmokłe pastwiska nie sprzyjały hodowli owiec. Na nieco wyżej położonych ziemiach, jak np. w Drzazgowej Woli, byli nawet zawodowi pasterze – owczarze, którzy cieszyli się niemałym uznaniem wśród chłopstwa, a to ze względu na ich jakoby wiedzę w sprawach zielarsko-medycznych: Jambroż lekują [chorą matulę], przychodzi i owczarz z Woli, okadził ją, maście jakieś dał...
Z kolei koń był rozpoznawczym znakiem zamożnego gospodarza, choć ze względu na zamiłowanie chłopstwa do nich, każdy gospodarz starał się mieć konia u siebie; ten wymagał już dużej ilości karmy. Dlatego konie często były dość wychudzone. Reymont nie określa ich odmian i rodzajów, co jest o tyle zrozumiałe, że w okolicach Będkowa istniała ich różnorodność. Przeważały konie małe, raczej ciepłokrwiste, o niewielkiej sile uciągu, ale za to wytrwałe i przyzwyczajone do trudnych warunków i kiepskiego żywienia.
Podporę chłopskich gospodarstw stanowiły świnie: Już i tak drogie świnie jeszcze zdrożeją, a i [mimo tego] do Prus [je] skupują. Polskie świnie tuczono ziemniakami, pomyjami, serwatką, chwastami. Świńskie mięso ceniono bardzo, odznaczało się smakowitością.
Tych kilka uwag przekonuje o tym, że Reymont dość wiernie opisał wiejską rzeczywistość, choć jednak dość wybiórczo, mniej uwagi poświęcając koniom, owcom, gospodarskim sprzętom, kopaniu borowizny, wyrobowi miodu i innym, więcej zaś ziemniakom, kapuście, zbożom. Niemniej wszystkie te zjawiska zaczerpnął z wolbórkowskiej rzeczywistości, a jedynie nazwał je Lipcami.
*) M. Boruciński, malarz, grafik, wykładowca (profesor) warszawskiej ASP, mąż Zofii z Jakimowiczów, zięć Katarzyny, siostry Reymonta, częsty bywalec Wolbórki. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Wojciech M. Wochna