Święta skromne, ale doniosłe, prezenty niewielkie, ale bardzo oczekiwane, a zapach dawnych szynek, choinek i smak suszu nie do podrobienia. Jak pamiętają święta Bożego Narodzenia tomaszowianie?
Wigilię poprzedza adwent, który teraz, w codziennej gonitwie i komercji w sklepach, odbiega od tych dawnych. Przed wojną, jak opowiadała mi moja nieżyjąca już babcia Jadwiga Dębiec z ul. Ujezdzkiej, adwent był czasem pełnym powagi, a podkreślały go kultywowane w domach tradycje. – W długie wieczory po odrobieniu lekcji robiłam z rodzeństwem łańcuchy i gwiazdki choinkowe z papieru. W tym czasie babcia i mama przy tym samym stole dziergały na drutach szaliki, czapki i rękawiczki. Wspólnie śpiewaliśmy pieśni, takie jak "Spuśćcie nam na ziemskie niwy" – wspomina. Na święta robiło się generalne porządki, obowiązkowo była wymieniana słoma w łóżkach. Było biednie, piekło się tylko placki drożdżowe z kruszonką i strucle z makiem. Gospodynie robiły też pierogi z kapustą i grzybami, smażyły śledzie i grzyby w cieście, gotowały barszcz czerwony, marynowały śledzie, a także dynie, w wigilijną noc kuszące zapachem cynamonu i goździków. Do picia obowiązkowo przygotowywało się susz z wędzonych śliwek, jabłek i gruszek. Choinkę ubierało się dopiero w Wigilię. Wieszało się na niej jabłka, ciastka, cukierki w kolorowym celofanie, własnoręcznie robione gwiazdki, baletnice i aniołki z bibuły. – Były też oczywiście bombki, które wtedy nazywaliśmy kuglami. Choinkę stroiło się także mikołajkami. Mówiło się na nie ruprychy – wspominała Jadwiga Dębiec.
Czytała(e)ś wstęp naszego artykułu ? Spodobał Ci się ?
Kliknij aby wykupić Pełny dostęp