Niedziela, 8 września 2024, Imieniny: Czcibora, Marii, Serafiny

skorek m– mówi Edward Skorek, mistrz olimpijski z Montrealu z 1976 r.


– To nie będzie takie proste. Igrzyska to bardzo specyficzna impreza. Nie zawsze wygrywają faworyci. Trzeba być świetnie przygotowanym kondycyjnie, ale też mentalnie – dodaje wychowanek Lechii, który w rozmowie z nami wspomina historyczny sukces kadry siatkarzy sprzed prawie pół wieku.

– Pamięta pan swoje pierwsze olimpijskie wspomnienia?

– Tak, pewnie. To jeszcze z czasów dzieciństwa spędzonego w Tomaszowie. Wtedy mieliśmy paczkę kolegów na podwórku (wychowałem się w domu przy ul. Krzyżowej). Wychodziliśmy na Zgorzelicką i graliśmy w piłkę. Jeśli była, bo wtedy był z tym problem. Chodziliśmy też w pobliże koszar wojskowych, tam z kamieni robiliśmy bramki i graliśmy w piłkę nożną. Nie tylko kopaliśmy piłkę, graliśmy też w ręczną, siatkówkę, biegaliśmy, uprawialiśmy gimnastykę. Wcielaliśmy się w naszych sportowych bohaterów. To były czasy igrzysk w Melbourne z 1956 r., słuchaliśmy relacji radiowych. Każdy chciał być tak szybki jak Chromik czy Krzyszkowiak. 

– Profesjonalnie grać w siatkówkę zaczął pan już jako uczeń II LO.

– Wyróżniałem się wzrostem i koledzy namówili mnie, żebym poszedł na zajęcia na Lechię. Miałem od kogo się uczyć. Trafiłem do drużyny mistrzów Polski juniorów, w której byli bracia Jerzy i Eugeniusz Szymczykowie, Wiktor Kobędza, Henryk Białas, Andrzej Warych, Wojtek Paluch, Bolek Kwieciński i Waldek Cygan, który żartował, żeby nie brać "Długiego" do składu, czyli mnie (śmiech), bo poprzebija nam palcami wszystkie piłki.

– Jak na tamte czasy był pan bardzo wysokim siatkarzem.

– Dzisiaj moje 194 cm nie zrobiłyby większego wrażenia. Takie warunki ma przyjmujący naszej reprezentacji Kamil Semeniuk, podobne miał też obecny prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej Sebastian Świderski. To zawodnicy bardzo skoczni. Też miałem predyspozycje skocznościowe. Miałem 3,50 m dosiężnego.

– Trenowaliście na prowizorycznych boiskach na powietrzu. Hala Lechii została zbudowana dopiero pod koniec lat 50. ub.w.

– Kiedy byłem dzieckiem (jeszcze uczniem SP nr 1), to hala z boiskiem do siatkówki była tylko w szkole SP nr 3, z liniami końcowymi prawie na ścianach. A już w Lechii trenowaliśmy na boisku, które służyło też piłkarzom czy koszykarzom. Budowa hali była pewnym przełomem. Tam później rozgrywaliśmy mecze i trenowaliśmy. Wtedy dopiero uczyliśmy się siatkówki, chcieliśmy się pokazać, przecieraliśmy szlaki.

– Po maturze wyjechał pan do Warszawy na studia w Akademii Wychowania Fizycznego. Później sięgnął pan po najwyższe siatkarskie laury.

– Minęło tyle lat. Staram się wracać do rodzinnego miasta. Mam jeszcze rodzinę i przyjaciół. Odwiedzam groby bliskich. A Lechia zawsze będzie mi bliska, ciągle jej kibicuję, to mój ukochany klub.

– Wróćmy na olimpijski szlak. Pana debiut był w Meksyku w 1968 r.

– W kadrze był wtedy też tomaszowianin Jurek Szymczyk. Z wyjazdem do Meksyku wiązaliśmy duże nadzieje. Jak na tamte czasy to była duża wyprawa. Na półkuli południowej graliśmy pierwszy raz. Byłem wtedy zawodnikiem pierwszej szóstki. Jurek wchodził jako drugi rozgrywający i stanowił duże wzmocnienie dla zespołu. Warto przypomnieć, że w tej drużynie występował późniejszy trener kadry Jerzy Hubert Wagner. To były radosne igrzyska. Meksykanie byli dla nas bardzo serdeczni. Entuzjastycznie reagowali na nasze występy. Podczas spacerów po ulicach byliśmy zaczepiani. Ludzie prosili o autografy, zdjęcia, pamiątki. To było bardzo sympatyczne. Wtedy byliśmy blisko medalu, ale ostatecznie się nie udało. Przegraliśmy decydujący mecz z NRD, wróciliśmy bez medalu. Zajęliśmy piąte miejsce.

– Cztery lata później w Monachium w kadrze był już młody Wiesław Gawłowski (miał 22 lata), który zdobywał doświadczenie. Wtedy do zespołu wchodzili młodzi zawodnicy i nie udało się zrobić wielkiego wyniku.

– W drużynie nastąpiła zmiana pokoleń. Sam start nie wyszedł nam najlepiej, zajęliśmy dopiero dziewiąte miejsce. Wydaje się, że szczyt formy przyszedł za wcześnie. Przed turniejem wygrywaliśmy z wszystkimi najmocniejszymi na świecie.

– W 1976 r. w Montrealu dwaj tomaszowianie (pan i Wiesław Gawłowski) stanowili o sile reprezentacji, która sięgnęła po jeden z największych sukcesów w historii polskiego sportu.

– Wiesiek był świetny, skoczny, dynamiczny. Wiele widział na boisku, potrafił przewidzieć rozwój akcji. Pamiętajmy, że wcześniej był atakującym i potrafił wykorzystać te cechy również na rozegraniu. Mieliśmy znakomitych zawodników, ale nie byłoby tego sukcesu bez odpowiedniego przygotowania. Wielka w tym zasługa Jurka Wagnera, który poprowadził już do mistrzostwa świata dwa lata wcześniej. Wprowadził do gry reprezentacji wiele nowości, np. atak z drugiej linii czy podwójną krótką (z Resovii). Świetnie też obserwował, analizował, miał rozpisanych wszystkich rywali.

– Zaaplikował wam morderczy trening, był nawet nazywany "katem".

– Wiedział, co robi. Trenowaliśmy po 8–9 godzin dziennie. Biegaliśmy po górach z 20-kilogramowymi obciążeniami. Dzięki temu poza dobrym wyszkoleniem indywidualnym, technicznym, byliśmy świetnie przygotowani kondycyjne na długie, nawet ponad czterogodzinne spotkania. Kiedyś mecze trwały znacznie dłużej niż obecnie. Punkty zdobyło się tylko przy własnej zagrywce.

– W Montrealu graliście takie pięciosetowe mecze, m.in. półfinał z Japonią i finał ze Związkiem Radzieckim, rozgrywane w dramatycznych okolicznościach.

– W kluczowych momentach, po wielogodzinnej walce, nadal byliśmy tak samo szybcy, skoczni, precyzyjni w odbiorze i wytrzymali jak w pierwszych piłkach. To decydowało o końcowym sukcesie. Poza tym tworzyliśmy drużynę. Grupę przyjaciół, która świetnie się rozumiała, nie tylko na boisku.

– W Polsce był środek nocy, kiedy z Montrealu dotarły wieści o złocie siatkarzy. Ludzie na chwilę zapomnieli o podwyżkach cen żywności, strajkach, płakali ze szczęścia.

– To były zupełnie inne czasy. Żyliśmy w innym systemie politycznym. Pokazaliśmy, że Polacy też mogą sięgać po najwyższe laury. Wygrana z drużyną z ZSRR miała wymiar nie tylko sportowy. Rzeczywiście radość w kraju była ogromna. Gdy spotykam kibiców, to nawet dzisiaj mi o tym opowiadają. Takie wspomnienia utwierdzają mnie w przekonaniu, że zrobiliśmy wtedy coś wielkiego, co dla Polaków było naprawdę ważne. W kraju (mimo godzin nocnych) mnóstwo kibiców wspierało nas przed telewizorami. W Kanadzie mogliśmy liczyć na wsparcie tamtejszej Polonii. 

– Tamten sukces wspominany jest do dzisiaj. Minęło prawie 50 lat, mieliśmy kilka pokoleń świetnych siatkarzy, ale ciągle czekamy na olimpijskie podium siatkarzy. Dlaczego?

– Jak widać, to nie takie proste. Igrzyska rządzą się swoimi prawami. Nie zawsze wygrywają faworyci. Nawet teoretycznie słabsze drużyny wznoszą się na wyższy poziom i gra się z nimi bardzo trudno. Trzeba się wznieść na wyżyny fizyczne, ale też mentalne. Nie można wieszać medali na szyjach zawodników tuż przed turniejem olimpijskim. A tak było wielokrotnie w przypadku polskich siatkarzy w ostatnich latach. Mieliśmy znakomitych zawodników, ale w decydujących momentach czegoś brakowało i wracali do kraju bez medalu.

– W Paryżu w końcu się uda?

– Chciałbym, szczerze tego moim młodszym kolegom życzę. Każdy medal po tylu latach oczekiwań będzie ogromnym sukcesem. Pamiętajmy, że konkurencja jest bardzo mocna.

– Kadra, którą zestawił trener Grbić, jest w pana opinii najmocniejsza?

– Trudno mi to ocenić. Można powiedzieć, że mamy klęskę urodzaju. Wielu znakomitych siatkarzy, możliwości wyboru. Wcześniej szkoleniowiec miał ułatwione zadanie, bo trzon reprezentacji opierał na zawodnikach ZAKS-y, ale ostatnio wszystko się posypało. Pojawiły się problemy zdrowotne. Dyspozycja wielu zawodników (chociażby Aleksandra Śliwki) jest wielką niewiadomą. Oby zdążyli z najwyższą formą na igrzyska i wybory trenera były trafne.

– Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Adrian Grałek (fot. Fundacja Legii)

Pin It


Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Materiały Urzędu Miasta

informacje starostwa powiatowego

TIT - Tomaszowski Informator Tygodniowy
Agencja Wydawnicza PAJ-Press

ul. Długa 82
97-200 Tomaszów Mazowiecki,
tel. 44 724 24 00 wew. 28 (biuro ogłoszeń)
tel. kom. 609-827-357, 724-496-306

WYRÓŻNIONE

Kara do 10 lat pozbawienia wolności...

W minionym tygodniu na tomaszowskic...

Podczas inauguracji nowego roku szk...

W Starostwie Powiatowym odbyła się ...

Siatkarska drużyna Lechii na kolejn...

Wyjątkowy element miały obchody 85...

Grupa Niewiadów zamierza produkować...

Sezon piłkarski w III lidze rozkręc...

W końcu sierpnia w stolicy Peru odb...

Dużo ludzi, w tym rodzin z dziećmi ...

NAJNOWSZE

Podczas gdy wielu uczniów nauczycie...

Pierwsze dni września pokazały, że ...

Ostatniego sierpnia w Lubochni na m...

Dużo ludzi, w tym rodzin z dziećmi ...

Grupa Niewiadów zamierza produkować...

Kościół św. Anny i smardzewicki kla...

Lato to okres publikowania przez sa...

Uczniowie tomaszowskich szkół zakoń...

Podpułkownik Grzegorz Plaskota ofic...

Podczas inauguracji nowego roku szk...

 

Stan jakości powietrza według Airly
TOMASZÓW MAZOWIECKI