Nadia Bartmańska
(godło: Trend Setter)
Zespół Szkół Ponadpodstawowych nr 2 im. Stanisława Staszica
w Tomaszowie Mazowieckim
Kwiat Jabłoni
Dla chłopca, który skradł nocy jej piękno.
Mam do opowiedzenia historię, która poruszyła me serce lodem skute.
Pewnej późnej nocy, kiedy cienie tańczyły za oknami w rytm, który wygrywał im księżyc, diabeł zapukał do mych drzwi. Puste, ciche pukanie docierało zewsząd i znikąd. Kiedy nieświadoma, kto za nimi czeka, uchyliłam drzwi, zobaczyłam najpiękniejszą istotę stąpającą po tym świecie. Wysoki, smukły i lśniący mężczyzna stał tuż za progiem. Oczy jego gwiazdy nocą w kompleksy wpędzać mogą, a jego uśmiech odebrać niejeden rozum. Stał tam sam, przemoczony do suchej nitki, choć ubrania ociekały wodą, burza wydawała się nie robić na nim wrażenia.
- Czy mógłbym prosić o szklankę wody? – zapytał.
A znaczenia tego pytania, choć tak banalnego w swej prostocie, przez chwilę zrozumieć nie mogłam. Popatrzyłam na niego ponownie i odpowiedziałam:
- Ależ oczywiście. Proszę, zapraszam do środka - jednak nieznajomy nawet nie drgnął. Stał i czekał. Więc, spoglądając na niego po raz ostatni, odwróciłam się i poszłam po szklankę wody. Kiedy wróciłam, zniknął, pozostawiając jedynie otwarte drzwi. Wybiegłam z domu w poszukiwaniu mężczyzny, a następnego dnia nabawiłam się kataru. Rozmyślałam o przybyszu przez długie godziny i chwile samotne. Po co przyszedł? Czemu odszedł? Nim te myśli w sen mnie zapędziły, coś podkusiło mnie, aby wystawić przed dom szklankę wody, gdyby tylko przybysz spragniony wrócił. Kiedy kolejnego ranka wyszłam za dom, szklanka stała pusta, a na szkle lśniły ślady odbitych ust. A więc wrócił. Czemu więc nie wszedł? Czemu obawiał się aż tak bardzo odwiedzin? I tak nocy kolejnych wystawiałam szklankę wody, i tak przez dni kolejne znajdowałam ją pustą z tymi samymi odbiciami warg, których myśli moje nie potrafią zapomnieć.
Kiedy ponownie księżyc tak noc pięknie rozjaśnił, pukanie do mych drzwi wyrwało mnie z zamyślenia. Wnet do nich podbiegłam. Czy to on? Czy powrócił? Te pytania krążyły po mojej głowie jak szalone. Burza już nie szalała, nieznajomy stał samotnie tuż za progiem.
- Czy mógłbym prosić kromkę chleba? - zapytał, a jego głos zatańczył w mojej głowie i rozwiał wszystkie myśli. Bez pytania, bo odpowiedź i tak już znałam, poszłam po chleb, a gdy wróciłam, ku memu zaskoczeniu, stał i czekał.
- Może jednak raczy pan wejść do środka? – zapytałam ponownie. Jednak nieznajomy jedynie wziął ode mnie kromkę i odszedł. Choć odprowadziłam go wzrokiem, zniknął za mgłą, która przybyła znikąd.
Na pustej drodze tuż przy moim domku, zakwitło drzewo jabłoni, jak zawsze o tej porze. Przepiękne kwiaty, które je zdobiły, zawsze przyciągały mą uwagę. Spoglądałam na nie rankiem, gdy do pracy czas mnie poganiał i wieczorem, gdy ciepło domostwa zachęcało do powrotu. Kiedy kolejnego późnego popołudnia znów zostawić chciałam na ganku szklankę wody i kromkę chleba, siedział na progu, jakby na coś czekając. Choć poznałam go od razu i tak bałam się podejść. Więc stałam w bezruchu, przyglądając się uważnie. Każdy skrawek jego ciała był aż nazbyt idealny. W końcu, kiedy odwaga wezbrała w mej głowie, podeszłam krok bliżej i kolejny, i jeszcze jeden krok. Usiadłam tuż obok niego i wręczyłam mu jedzenie. Spojrzał na mnie przerażony i zapytał:
- Czym zasłużyłem na te wszystkie posiłki?
Nie znałam konkretnej odpowiedzi na to nagłe pytanie. Bo ich potrzebował? Bo wyglądał na głodnego? Choć każda odpowiedź zawierała w sobie część prawdy, zamiast odpowiedzieć posłałam mu delikatny uśmiech i rzekłam:
- Bo w twych oczach ujrzałam ten sam smutek, co i w moich mieszka.
Czułam jak jego wzrok przeszywa moje ciało, niczym kula wystrzelona prosto w me serce.
- Lubujesz się w kwiatach jabłoni, prawda? – odpowiedział szeptem.
- Tak – to jedyne, co zdołałam z siebie wydusić. Wtem mężczyzna podniósł się, wziął kromkę chleba, wypił szklankę wody i odszedł.
Po tym spotkaniu za każdym razem, kiedy ranka blask przywoływał wszystko do życia, znajdywałam zerwaną łodyżkę z jednym kwiatem jabłoni. Czekał na mnie co ranek przy pustym talerzu i pustej szklance. Choć mogłoby się wydawać to błahe, to jednak ten jeden kwiatek sprawiał, że uśmiech zamieszkiwał już do końca dnia na mej twarzy. Co jakiś czas spotykałam go siedzącego na ganku, samotnie, o bardzo późnych godzinach nocnych. Zawsze wtedy siadałam obok niego i patrzyliśmy na gwiazdy, prowadziliśmy nieme rozmowy, czasem zdarzyło się, że zasypiałam na jego ramieniu, a rankiem budziłam się na ganku, przykryta ciepłym kocem. Z czasem, kiedy wiosna przemijała, a kwiaty przeradzały się w owoce, przychodził coraz częściej. Spędzaliśmy każdą noc razem i stopniowo do niemych rozmów zakradały się słowa. Coraz więcej o nim wiedziałam i coraz więcej on wiedział o mnie. Zawsze, kiedy na mnie spoglądał, zastanawiałam się, czemu się mnie nie boi, czemu nie brzydzi go ma twarz. Od dziecka, od dnia pożaru żyję sama, każdy, kogo miałam, odszedł, zostawił mnie. Każdy porzucał mnie z powodu tej jednej blizny, która znaczyła połowę mej twarzy. Jednak on wydawał się być niewzruszony, nigdy o nią nie pytał i wydawać się mogło, że nigdy nie zamierzał. Czas mijał, a wraz z nim ciepło, które pozwalało nam po prostu być.
Kiedy nastała zima, a woda w szklance zamarzała i kromka chleba przymarzła do talerza, przestał przychodzić, choć czekałam każdej nocy. Jedyne, co po nim zostało, to suche, idealne do spalenia, pocięte gałęzie. Znajdowałam je każdego poranka przed drzwiami, czekały na mnie. Choć wiele razy pytałam go, czemu nie chce wejść do środka, czemu nie chce zjeść ciepłego posiłku, nigdy mi nie odpowiedział. Czas płynął dalej, a ja wyczekiwałam tylko, aż ponownie zakwitnie jabłoń. Pierwszego dnia wiosny czekałam na niego na ganku, czekałam też dnia drugiego i trzeciego. Żadnego z nich i żadnego kolejnego się nie pojawił. Choć szklankę wody, choć kromkę chleba zostawiałam jak wówczas na ganku, rankiem znajdywałam je nietknięte, bez odbitych ust na szkle. Widziałam jedynie gałązkę z kwiatem jabłoni. Wiosna zaczęła przemijać, wiatr porywał ze sobą ostatnie płatki, pozostawiając jedynie nabrzmiewające słońcem owoce. Czemu nie wrócił? Ostatniej, wiosennej nocy ponownie czekałam na niego na ganku. Z każdą godziną sen coraz bardziej przymykał moje powieki i coraz bardziej rozluźniał moje ciało. Kiedy sen zwyciężył, a ja opadłam z sił, ostatnim spojrzeniem ujrzałam, jak szedł w moim kierunku. Następnego dnia obudziły mnie promienie słońca, siedziałam na ławce przykryta kocem i - ku memu zaskoczeniu - na mym ramieniu leżała jego głowa. Spojrzałam ponownie i poczułam, jak me serce chciało wyskoczyć z piersi. Był taki piękny, taki delikatny. Nim podniosłam się z ławki, coś podkusiło mnie, żeby zostawić na jego czole odcisk mych ust. Nie wiem, o której wstał, jednak zanim wyruszyłam do pracy, pozostawiłam mu szklankę wody i kromkę chleba. Kiedy wieczorem wracałam do domu, czekał na mnie. Ujrzałam go siedzącego na ganku i coś mnie zatrzymało. Stanęłam pod drzewem jabłoni i patrzyłam. Jego oczy spoczęły na mnie, a na jego twarzy zaistniał smutek. Podszedł do mnie, stanął przede mną i zapytał:
- Wiesz, kim jestem, prawda?
Pokiwałam głową w milczeniu.
- A więc czemu się nie boisz? Czemu, choć wiesz? - a w jego głosie słyszałam jedynie żal.
Przyłożyłam dłoń do jego twarzy, nie odszedł, nie odsunął się, czekał.
- Dlaczego miałabym się bać kogoś, kto jest tak delikatny? – zapytałam, a w jego oczach zabłysnęła nadzieja. Nim poczułam dotyk jego ust na swoich, wydawać się mogło, że czas zamarł, a na świecie byliśmy tylko my.
- Mógłbym dać ci wszystko, wystarczy poprosić – wyszeptał, a ja jedynie ponownie go pocałowałam.
- Poproś o cokolwiek, błagam - usta w usta, serca w serca, a dusza jakby ta sama.
- A więc zostań ze mną – a te słowa, choć tak proste, wydawały się być niemożliwe. Nie mógł zostać, wiedziałam o tym od początku.
- A zaczekasz na mnie? – zapytał.
- Jeśli obiecam ci, że pewnego dnia powrócę do ciebie i wówczas już nic nas nie rozłączy, zaczekałabyś na mnie?
Kwiaty jabłoni zakwitały każdej wiosny i opadały każdego lata, każdej jesieni liście spadały, a zimą drzewo stało nagie. Zliczyć nie potrafię, ile wiosen tak minęło. Czas płynął, lata mijały i pewnej wiosny ktoś znowu zapukał do mych drzwi. Puste, ciche pukanie docierało zewsząd i znikąd. Kiedy nieświadoma, kto za nimi czeka, uchyliłam drzwi, zobaczyłam najpiękniejszą istotę stąpającą po tym świecie. Wysoki, smukły i lśniący mężczyzna stał za progiem. Oczy jego gwiazdy nocą w kompleksy wpędzać mogą, a jego uśmiech odebrać niejeden rozum. Stał tam sam, a w ręku trzymał bukiet kwiatów jabłoni. Wziął mnie za rękę i z każdym krokiem siły do mnie powracały, z każdym krokiem czułam, jakby lata się cofały. Nim dotarliśmy do owego drzewa, znów byłam młoda.
- To już pora - wyszeptał cichym głosem, a z mych oczu łzy same z siebie popłynęły po policzku. Łzy szczęścia. Nim poczułam jego usta na mych ustach, świat na chwilę się zatrzymał, a ja kątem oka zobaczyłam kogoś siedzącego na ławeczce tuż przed domem. Siedział okryty ciepłym kocem, a na nim leżał jeden kwiat jabłoni.