Zbliżający się dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki są okazją do odwiedzenia bliskich na cmentarzach i refleksji nad śmiercią. Są tacy, którzy obcują z nią na co dzień. To pracownicy zakładów pogrzebowych – często niedoceniani, a przecież ich praca ze zwłokami, często w różnym stanie, z rozpaczą żywych, z własnym lękiem, nieraz w niedzielę i święta, to praca nieoceniona.
Marcin (imię na prośbę zmienione) jest młodym mężczyzną, który – jak mówi – pół życia spędził jako pracownik jednego z zakładów pogrzebowych w Tomaszowie i tę pracę zna od podszewki. – W mojej firmie jest tak, i chyba odbywa się to w ten sposób we wszystkich tomaszowskich zakładach, że wszyscy robią wszystko. Tylko w dużych firmach każda osoba ma swoje konkretne obowiązki, np. rozwieszanie nekrologów – mówi Marcin. Przy zmarłych oraz z ich rodzinami pracuje od 15 lat. Zaczęło się, gdy był nastolatkiem. W domu było skromnie, zaczął chodzić na pogrzeb z krzyżem, żeby zarobić parę groszy. Po skończeniu szkoły i zdaniu matury już się w zakładzie zatrudnił, przeszedł całą hierarchię i teraz pełni funkcję kierowniczą. W czasie 15 lat pracy robił mnóstwo rzeczy, takich jak kopanie dołów na groby, wożenie zwłok, noszenie trumien na pogrzebach, zajmowanie się obsługą ceremonii, rozwożeniem nekrologów, obsługą klientów, jak również np. ubieraniem zwłok. – Pierwsze zwłoki, które musiałem ubrać, to były zwłoki babci mojego kolegi. Było to dla mnie trudne doświadczenie, bo znałem tę panią, chodziłem do jej domu, rozmawiałem z nią, a potem musiałem ją ubrać po śmierci – opowiada. Potem takich przeżyć było jeszcze trochę, ale przywykł do nich. Stara się podchodzić do pracy fachowo, nie "wkręcać" się w każdą śmierć, każdy pogrzeb. – Myślę, że wtedy można byłoby zwariować – zauważa.
Czytała(e)ś wstęp naszego artykułu ? Spodobał Ci się ?
Kliknij aby wykupić Pełny dostęp