Z Uyangą Bayarkhuu, która urodziła się w Ułan Bator, a potem stała się mieszkanką Tomaszowa, o wspomnieniach związanych z naszym miastem, planach, mogolskich wartościach i pradziadku księciu rozmawia Joanna Dębiec.
Joanna Dębiec: – Ze względu na obowiązki macierzyńskie i zawodowe rzadko bywasz w Tomaszowie, masz jednak zapewne u nas swoje ulubione miejsca. Czy twoim zdaniem Tomaszów bardzo się zmienił?
Uyanga Bayarkhuu: – Bardzo się zmienił, na plus. Całkiem inny jest plac Kościuszki, ładniej wyglądają ulice. Ja zazwyczaj przyjeżdżam do przyjaciół lub z moją mamą w odwiedziny do jej dawnych pacjentów. Mam tu kilka swoich koleżanek, ale ciężko się z nimi umówić, każdy ma swoją rodzinę, dzieci, swoje sprawy i mnie też brakuje czasu. W ten weekend zostaję jednak z dzieciakami w Tomaszowie i będziemy zwiedzać moje stare kąty. Na pewno pojedziemy na Niebieskie Źródła, nad Zalew Sulejowski, do Spały. Lubię te miejsca, lubię tam spacerować. Typowo ukochanych swoich miejsc z młodości tu nie mam, byłam grzeczną osobą, mało się włóczyłam po miejscach, gdzie chodziła młodzież (śmiech).
– Nie chodziłaś na dyskoteki?
– W samym Tomaszowie nawet nie było wtedy za bardzo dyskotek, bardziej lokale bilardowe. Czasem się tam poszło. Pamiętam, że była siłownia w kościele na Niebrowie (Zbigniewa Bartosa – przyp. red.). Tam chodziłam, mieszkałam blisko, w bloku przy ul. Szerokiej. Na tej siłowni pan prowadzący chciał mnie wziąć do udziału w Miss Fitness, ale nie chciałam. Tam poznałam swojego pierwszego chłopaka. Najbardziej wspominam właśnie Niebrów i pieczywo z piekarni przy Szerokiej. Moja mama codziennie rano o godzinie 7 chodziła po pyszny chleb. Chyba sobie jutro pójdę i go kupię.
– Pokazujesz swoją osobą, że nawet wychowując się w niedużym mieście, można dużo osiągnąć. Wiele lat działałaś w korporacjach, potem w Internecie, w biznesie...
Czytała(e)ś wstęp naszego artykułu ? Spodobał Ci się ?
Kliknij aby wykupić Pełny dostęp