Serial pt. "Odwoływanie Mariusza Węgrzynowskiego" trwa i zapewne zobaczymy jeszcze kilka odcinków. Z poważnego politycznego filmu zmienił się ostatnio w tragifarsę.
Tzw. zjednoczona opozycja (dalej: ZOO) po raz kolejny pokazała, że wcale nie jest zjednoczona i jako opozycja słaba. Zaczęło się od tego, że w trakcie sesji, na której po raz kolejny miał być odwołany starosta, zabrakło radnej PO Lidii Jackow (zresztą nie tylko jej). W tej sytuacji wiadomo było, że ZOO nie ma wymaganej większości. Poproszono zatem o przerwę w obradach do następnego dnia. Wniosek powinien przejść gładko, ale okazało się, że dwóch członków ZOO od pana Kagankiewicza wstrzymało się od głosu. Za przerwą głosowało 11 radnych. Wniosek przepadł, co wywołało oburzenie radnego Dariusza Kowalczyka. Z tonu jego wypowiedzi można było wywnioskować, że był przekonany o matactwie prowadzącego obrady. Kiedy decyzję potwierdziła radczyni prawna, zażądał pisemnego uzasadnienia ze stosownym podpisem. Okazało się, że pan radny nie zna statutu swojej Rady Powiatu, w którym czarno na białym zapisano, że wniosek o przerwę w obradach musi uzyskać tzw. bezwzględną większość ustawowego składu Rady – czyli w naszym przypadku 12 za. Swoją drogą to kuriozum, że uchwały o wydatkowaniu milionów głosuje się zwykłą większością, a wnioski o "przerwę śniadaniową" bezwzględną. Skończyło się jak zwykle. Radni ZOO wyszli, zrywając obrady.
Czytała(e)ś wstęp naszego artykułu ? Spodobał Ci się ?
Kliknij aby wykupić Pełny dostęp