"Sukces odtrąbiono!". Takimi słowami skwitowaliśmy z dyrygentem i trębaczem Kamilem Wroną zakończenie "I Niebrów Blues Festival", który odbył się 20 lipca w Smardzewicach.
I nie ma w tych słowach ani grama przesady. Te okolice to bluesowy matecznik Krzysia Jochana, człowieka, którego marzenia sięgają chmur, ale stopy twardo stąpają po tomaszowskiej ziemi. Wiele kilometrów te jego stopy nabiły, by zrealizować kolejne marzenie: zorganizowanie w tym rejonie festiwalu bluesowego. Krzysio jest przeraźliwie konsekwentny, co pokazuje realizacja jego poprzednich marzeń: otwarcie Galeria na wsi Niebrów, założenie zespołu Bluestones – Nieformalnej Grupy Muzycznej i jej bezustanny rozwój, ściągnięcie do współpracy największych nazwisk w polskim bluesie. To wszystko już jest i działa.
Czyli teraz festiwal. Zalew Sulejowski to przepiękna baza turystyczna. Na plaży, tuż przy wodzie, wybudowano zgrabny amfiteatr. Taki nie za duży, nie za mały, akurat na koncerty. Bluesowe najlepiej, ale przecież nie tylko.
Start o 17.00, rozpoczął rzeszowski Kłusem z Blusem & Golden Virginia Playboys. To znana marka, od takich wymaga się więcej. Stanęli na wysokości zadania, w niesamowitym upale dali bardzo dobry, energetyczny koncert, grając w większości swoje, bardzo udane kompozycje, choć np. "Little Waltera" też nie zabrakło.
Blues Time, którzy wystąpili następni, to zawsze gwarancja dobrej zabawy przy amerykańskim bluesie. Zbyszek Jędrzejczyk, lider formacji, zdecydował się na dołączenie do składu gitarzysty solowego i akurat ten wybór (Jarek Osojca) był strzałem w dziesiątkę. Dobre, żywiołowe solówki wywoływały spore owacje wśród publiczności, która od pierwszego już zespołu dość licznie stawiła się przed sceną. Jimi Hendrix jest niepodrabialny. Zespół o enigmatycznej nazwie 60R9 Plays Hendrix raczej o tym wiedział, zagrali więc utwory z repertuaru Jimiego, nie próbując na siłę go kopiować. Dobra gitara, ciekawy głos wokalisty i doskonała sekcja rytmiczna zagwarantowały nam kawał dobrej, muzycznej roboty.
Jako czwarty zagrał dla nas Bluestones – Nieformalna Grupa Muzyczna, czyli ekipa za którą stoi Krzysztof Jochan. Kilkanaście osób na scenie, sekcja dęta i oczywiście Breakout w roli głównej. Zagrali ich największe utwory. Jako goście wystąpili tym razem: 𝐃𝐚𝐫𝐞𝐤 𝐊𝐨𝐳𝐚𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 na gitarze,Bartosz Łęczycki na harmonijce i prawie już członkinie zespołu, dwie eks-Alibabki – Jolanta Darowna i Ewa Konarzewska. I to było świetne podsumowanie całego tego wydarzenia. Dali bardzo emocjonalny koncert, publiczność nie pozwalała im zejść ze sceny, wymyślili więc Grande Finale. Do obecnych na scenie muzyków dobiło jeszcze kilku z poprzednich składów i, wspólnie z publicznością, wzorem Muddy`ego Watersa, odegrali i odśpiewali "Got Ma Mojo Workin`". Było odlotowo! Całość profesjonalnie i bardzo ciekawie poprowadził dziennikarz Polskiego Radia – Marcin Kusy. Aha! Jeszcze podczas grania "Kiedy byłem małym chłopcem" za perkusją usiadł ośmioletni chłopiec, Olek Gronostaj, z już dwuletnim stażem muzycznym. Dał radę! Naprawdę!
I tak to się wszystko zakończyło. Bardzo udana impreza, wzorowa organizacja, dobry dobór artystów, piękna lokalizacja, a co z minusów? No niestety za krótko! O godzinie 22.00 to my zwykle zaczynamy się bawić, a tu – koniec imprezy. Może na następnych edycjach będzie dłużej, bo plany Krzysio ma już bardzo mocno sprecyzowane.
Jacek Balcerzak