Agata Szydłowska
(godło: Cynamon)
II Liceum Ogólnokształcące
im. Stanisława Wyspiańskiego
w Legnicy
Do Kasandry – o utraconych marzeniach
Kochana Kasandro, nigdy nie zapomnę krwawego odcienia czerwieni, który miała kotara oddzielająca scenę od kulis. Zupełnie jakby ukrywała przed widownią cały mój strach i wątpliwości. Usłyszawszy swoje nazwisko z ust prowadzącego, zaniemówiłam. Nogi same zaprowadziły mnie na scenę, gdzie zostałam przywitana salwami oklasków. Jednak jedynym, co miałam wtedy przed oczami, był dziecięcy sen. Sen, o którym po latach mogłam powiedzieć, że się spełnił...
Zawsze powtarzałam, że to szkoła zrobiła ze mnie feministkę. Była pierwszym miejscem, w którym pojęłam, co naprawdę znaczy brak równouprawnienia. Kiedy chłopcy ciągnęli mnie za włosy, nauczyciele jedynie patrzyli na nich pobłażliwie. Dyrektorski gabinet znałam na pamięć, przez to ile razy tygodniowo potrafiłam tam przychodzić. To zabrzmi jak typowe nastoletnie wyolbrzymienie, ale w całej tej szalonej rzeczywistości, w której nie mogłam być sobą, odnosiłam wrażenie, że jedyną osobą, która mnie rozumie, jesteś ty, Kasandro. Ty, która przychodziłaś na lekcje w krótkiej spódnicy, gdy dzień wcześniej ja zostałam za to upomniana. Ty, która broniłaś mnie w każdej dyskusji. Ty, która - mówiąc mi kłamstwa - brzmiałaś tak szczerze i pewnie. Ty, która tak delikatnie przeczesywałaś włosy
i posyłałaś mi pocieszające spojrzenia. Nie dziw się więc, że myślałam, że jesteś gwiazdą, która spadła na ziemię, żeby razem ze mną spełniać marzenia. Tym bardziej nie dziw się, że tyle lat zajęło mi zrozumienie, że byłaś na ziemi cały ten czas.
Kochana Kasandro, w moich oczach wyglądałaś jak namalowana przez Claude`a Moneta. Miałaś w sobie coś z "Kobiety z parasolką", ale najbardziej przypominałaś mi "Impresję, wschód słońca". Stworzyłaś nowy nurt w moim życiu, w moim sercu i oczach. To zabrzmi banalnie, ale kochałam na ciebie patrzeć. Odkrywanie twojej duszy było jak spacer po galerii pełnej zachwycających dzieł sztuki. Miałam ze sobą aparat i próbowałam uchwycić je wszystkie, a później zamknąć w pięknym albumie i ustawić na półce w moim brzydkim domu.
W swojej opowieści zawsze kroczyłam pewnie, z uniesioną głową. To znaczy zawsze, odkąd ty mnie tego nauczyłaś. Nawet w tym byłaś moją inspiracją, choć uciekałaś przez palce jak suchy piasek nad Bałtykiem, po którym spacerowałyśmy razem. To miał być wyjazd naszych marzeń, a potem okazało się, że morze nie jest tak błękitne, jak malowali je na widokówkach. Piasek był za suchy, woda za zimna, a wiatr zbyt silny. Miałyśmy przynajmniej siebie i nasz domek na plaży, w którym przeciekał dach. Nie lubiłam tam być,
a ty ciągle powtarzałaś, jak bardzo jest pięknie, tak uparcie w tym trwałaś, że nawet ja zaczęłam wierzyć. Patrząc za okno, na morski horyzont bazgrałam nieudolne wiersze
w swoim zeszycie. Choć było ciężko się skupić, gdy odsuwałaś kanapę pod ścianę i na środku salonu tańczyłaś do piosenek "Abby". Dzięki tobie nauczyłam się, że sama też mam głos
i mogę śpiewać, kiedy tylko chcę, nie tylko wtedy, gdy jesteś w pobliżu. Czasem zastanawiałam się, jak smakowało twoje życie i czy smakowało tak samo, gdy mnie już
w nim nie było.
Droga Kasandro, zatytułowałam swój tomik poezji twoim imieniem: "Kasandrze, która zginęła na zawsze". Choć to podłe, bo wciąż żyjesz. Chciałam, żebyś – przechadzając się między sklepami – zobaczyła ten tytuł na półce księgarni i zadzwoniła do mnie nad ranem, wykrzykując najgorsze obelgi. Nie zrobiłaś tego, zupełnie jakbym to ja uciekła przed tobą do Hadesu, ale nie każ mi myśleć, że właśnie tak było. To zabawne, bo właśnie za te wiersze dostałam poetycką nagrodę.
Kasandro, nie myśl sobie za wiele, bo nie byłaś jedyną, na którą lubiłam patrzeć, nie, gdy na świecie istniało tyle zachwycających rzeczy. Na przykład natura. Wschodzące słońce, tańcząca trawa, pnące się pod niebo chmury. W końcu również ptaki, uprawiające istny balet w powietrzu, i świetliki towarzyszące nocnym rozmowom, i motyle onieśmielające swoimi barwami. Natura była piękna, a ty byłaś po prostu jej częścią. Tak samo jak byłaś częścią mojego życia. Tylko częścią.
Trzymałam statuetkę, piękną i złotą, którą dostałam za kolejne wiersze. Ten akapit nie będzie o tobie, będzie o mnie. Kiedyś marzyłam, żeby mieć głos i to się nie zmieniło. Odkryłam jedynie, jak go wydobyć i sprawić, by był coraz głośniejszy. Czytelnicy nawet nie podejrzewali, że biorąc do rąk moją poezję, krzyczałam do nich przez kartki. Sztuka nigdy nie była dla mnie czymś trudnym, jakbym zwyczajnie uwolniła swoje serce zza krat i pozwoliła mu biegać po ulicach.
Nie myślałam zbyt wiele podczas podpisywania tego feralnego kontraktu. Musiałam
z czegoś wyżyć i chciałam dzielić się ze światem swoją sztuką. Dlaczego więc by tego nie połączyć. Gdy usłyszałam, o czym mam pisać, po prostu to robiłam i podporządkowałam się zaleceniom. Nie zawsze od początku zgadzałam się z pewnymi pomysłami, ale koniec końców i tak znalazły się one na papierze. Czasem trzeba stworzyć sztukę, a czasem trzeba zarobić. Oczywiście Ty tego nie rozumiałaś i sprawiałaś, że czułam się źle, przez to, że stać mnie było na opłacenie rachunków. Nie mogłaś się przecież spodziewać, że będę pisać, a inni będą czytać, tak po prostu, bez żadnych pośrednich kroków. Marzyłam, żeby zostać poetką
i nią zostałam. Jakie miało znaczenie to, czy ktoś poprawia moje wiersze, czy nie? Nie uważałam tego za nic złego, nawet kiedy spakowałaś walizki, założyłaś płaszcz i odeszłaś ode mnie, a obcasy twoich butów obijały się o kostkę brukową.
Mijały miesiące pełne nieporozumień, podczas których oni wyrzucali moje wiersze do kosza. Miałam ochotę zostawić je takie, jakimi były, ale oni byli gotowi skreślić moje nazwisko. Więc nie mogłam nic zrobić, prawda? Mówili mi, co ma się rymować, a co nie, ile ma być wersów w danych strofach. Moje strofy były dłuższe, a oni skracali je o połowę, jak gdyby wycinali literki z mojego nazwiska. Czasem trzeba stworzyć sztukę, a czasem trzeba zarobić, prawda? Choć dobrze wiem, że mogłam pracować w korporacji.
Droga Kasandro, zarabiam tyle, że byłam w stanie wykupić domek na plaży, który kiedyś wynajmowałyśmy na wyjeździe. Piasek jest bardziej suchy niż wtedy i jest zimno, bardzo zimno. Teraz już sama nie wiem, na czym polega moja praca, chyba po prostu na zarabianiu pieniędzy. Czasem napiszę jakiś wiersz, ale częściej uśmiecham się do zdjęć, ściskam ludziom dłonie i podpisuję się imieniem i nazwiskiem pod dokumentami, których nawet nie czytam. Mam w domu osobną półkę na nagrody, niektóre są złote, inne się błyszczą, ale jest ich tyle, że już dawno zasłoniły nasze wspólne zdjęcie.
Nogi się pode mną uginały, gdy miałam wyjść na scenę i odebrać trofeum. Czułam, że nie powinno mnie tu być, nie po tylu latach kłamstw i sprzedawania własnego nazwiska. Nigdy nie zapomnę krwawego odcienia czerwieni, który miała kotara oddzielająca scenę od kulis. Zupełnie jakby ukrywała przed widownią cały mój strach i wątpliwości. Usłyszawszy swoje imię z ust prowadzącego, zaniemówiłam. Nogi same zaprowadziły mnie na deski sceny, gdzie zostałam przywitana salwami oklasków. Jednak jedynym, co miałam wtedy przed oczami, był dziecięcy sen. Sen, który po latach mogłam powiedzieć, że się spełnił.
W istocie powtarzałam to codzienne, aż do tej chwili. Nie zostałam poetką, nie wiem kim, ale na pewno nie poetką. Nie byłam nawet sobą, a moje nazwisko brzmiało tak obco w ustach tych wszystkich obcych ludzi.
Droga Kasandro, zapewne jesteś teraz gdzieś daleko i śmiejesz się ze mnie, bo dobrze wiedziałaś, że tak będzie.